Przejdź do głównej zawartości

Kawał książki

 szybko wyjął złoty amulet, który nosił na piersiach, i szepnął:

-   Ucieknijcie, złe słowa na pustynią... Oddalcie się i nie róbcie szkody sprawiedliwym!...

Co też wygaduje wasza dostojność!... - rzekł głośniej, tonem wyrzutu.

-   Dostojny Mefres mówi prawdę - odezwał się Mentezufis. Głowa by cię zabolała i żołą- dek, gdyby ludzkie wargi mogły powtórzyć bluźnierstwa, jakie dziś usłyszeliśmy od tego młodzieniaszka.

-  Nie żartuj, proroku - oburzył się arcykapłan Sem. - Prędzej uwierzyłbym, że woda płonie, a powietrze gasi, aniżeli w to, że Ramzes dopuszcza się bluźnierstw...

-  Robił to niby po pijanemu - wtrącił złośliwie Mefres.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

-  Choćby nawet. Nie przeczę, że jest to książę lekkomyślny i hulaka, ale bluźnierca!...

-   Tak i myśmy sądzili - mówił Mentezufis. - A tak byliśmy pewni, że znamy jego charak- ter, iż gdy wrócił ze świątyni Hator, przestaliśmy nawet rozciągać nad nim kontroli...

-  Żal ci było złota na opłacanie dozorców - wtrącił Mefres. - Widzisz, jakie skutki pociąga na pozór drobne zaniedbanie!...

-  Ale cóż się stało? - pytał niecierpliwie Sem.

-  Krótko odpowiem: książę następca drwi z bogów...

-  Och!..

Sądzi rozkazy faraona...

-  Czy podobna?...

-  Najwyższą radę nazywa zdrajcami...

-  Ależ...

-   I od kogoś dowiedział się o przybyciu Beroesa, a nawet o jego widzeniu się z Mefresem, Herhorem i Pentuerem w świątyni Seta...

Arcykapłan Sem porwał się oburącz za głowę i począł biegać po celi.

-  Niepodobna... - mówił. - Niepodobna!... Chyba rzucił kto urok na tego młodzieńca... Mo- że owa kapłanka fenicka, którą wykradł ze świątyni?...

Mentezufisowi uwaga ta wydała się tak trafną, że spojrzał na Mefresa. Ale rozdrażniony arcykapłan nie dał się zbić z tropu.

-  Zobaczymy - odparł. - Pierwej jednak trzeba przeprowadzić śledztwo, ażebyśmy dzień po dniu wiedzieli: co robił książę od powrotu ze świątyni Hator? Za dużo miał swobody, za dużo stosunków z niewiernymi i nieprzyjaciółmi Egiptu. A ty, dostojny Semie, pomożesz nam...

Skutkiem tej uchwały arcykapłan Sem zaraz nazajutrz kazał wzywać lud na uroczyste na- bożeństwo do świątyni Ptah.


Stawali tedy na rogach ulic, na placach, nawet na polach heroldowie kapłańscy i zwoływali wszelki lud za pomocą trąb i fletów. A gdy zebrała się dostateczna liczba słuchaczy, donosili im, że w świątyni Ptah przez trzy dni odbywać się będą modły i procesje na intencję, aby do- bry bóg błogosławił orężowi egipskiemu i pognębił Libijczyków. Zaś na wodza ich, Musawa- sę, aby zesłał trąd, ślepotę i szaleństwo.

Stało się, jak chcieli kapłani. Od rana do późnej nocy lud prosty wszelkiego zajęcia gro- madził się dokoła murów świątyni, arystokracja i bogaci mieszczanie zbierali się w przysion- ku zewnętrznym, a kapłani miejscowi i sąsiednich nomesów składali ofiary bogu Ptah i zano- sili modły w kaplicy najświętszej.

Trzy razy dziennie wychodziła uroczysta procesja, podczas której obnoszono w złotej łodzi zasłoniętej firankami czcigodny posąg bóstwa. Przy czym lud padał na twarz i głośno wy- znawali nieprawości swoje, a gęsto rozrzuceni w tłumie prorocy, za pomocą stosownych py- tań, ułatwiali mu skruchę. Toż samo działo się w przysionku świątyni. Ponieważ jednak lu- dzie dostojni i bogaci nie lubili oskarżać się głośno, więc święci ojcowie brali żałujących na stronę i po cichu udzielali im rad i upomnień.

W południe nabożeństwo było najuroczystsze. O tej bowiem godzinie przychodziły wojska maszerujące na zachód, aby otrzymać błogosławieństwo arcykapłana i odświeżyć potęgę swoich amuletów, mających własność osłabiania nieprzyjacielskich ciosów.

Niekiedy w świątyni rozlegały się grzmoty, a w porze nocnej nad pylonami błyskało się.

Był to znak, że bożek wysłuchał czyichś modłów albo że rozmawiał z kapłanami.

Kiedy po zakończeniu uroczystości trzej dostojnicy: Sem, Mefres i Mentezufis, zeszli się na poufną naradę, sytuacja była już wyjaśniona.

Nabożeństwo przyniosło świątyni około czterdziestu talentów dochodu; lecz około sześć- dziesięciu talentów wydano na prezenta lub spłatę długów rozmaitych osób z arystokracji tudzież wyższych wojskowych.

Wiadomości zaś zebrano następujące:

Między wojskiem krążyła pogłoska, że byle książę Ramzes wstąpił na tron, rozpocznie z Asyrią wojnę, która przyjmującym w niej udział zapewni wielkie zyski. Najniższy żołnierz, mówiono, nie wróci z tej wyprawy bez tysiąca drachm, jeżeli nie lepiej. Między ludem szep- tano, że gdy faraon po zwycięstwie wróci z Niniwy, wszystkich chłopów obdarzy niewolni- kami i na pewną liczbę lat daruje Egiptowi podatki.

Arystokracja zaś sądziła, że nowy faraon przede wszystkim - odbierze kapłanom, a zwróci szlachcie wszystkie dobra, które stały się własnością świątyń, jako pokrycie zaciągniętych długów. Mówiono też, że przyszły faraon będzie rządził samowładnie, bez udziału najwyższej rady kapłańskiej.

W końcu we wszystkich warstwach społecznych panowało przekonanie, że książę Ramzes, aby zapewnić sobie pomoc Fenicjan, nawrócił się do bogini Istar i do niej szczególne okazy- wał nabożeństwo. W każdym razie było rzeczą pewną, że następca odwiedzał raz świątynię Istar w nocy i widział tam jakieś cuda. Zresztą między bogatymi Azjatami krążyły pogłoski, że Ramzes złożył świątyni wielkie dary, a w zamian dostał stamtąd kapłankę, która miała go utwierdzać w wierze.

Wszystkie te wiadomości zebrał najdostojniejszy Sem i jego kapłani. Zaś ojcowie święci, Mefres i Mentezufis, zakomunikowali mu inną nowinę, która przyszła do nich z Memfisu.

Oto - kapłana chaldejskiego i cudotwórcę Beroesa przyjmował w podziemiach świątyni Seta kapłan Osochor, który we dwa miesiące później wydając za mąż swoją córkę obdarował ją bogatymi klejnotami i kupił nowożeńcom duży folwark. A ponieważ Osochor nie miał tak znacznych dochodów, rodziło się więc podejrzenie, że ów kapłan, podsłuchawszy rozmowę Beroesa z egipskimi dostojnikami, sprzedał następnie tajemnicę traktatu Fenicjanom i otrzy- mał od nich wielki majątek.

Wysłuchawszy tego arcykapłan Sem rzekł:


-  Jeżeli święty Beroes jest naprawdę cudotwórcą, to przede wszystkim jego zapytajcie, czy Osochor zdradził tajemnicę?...

-  Pytano się o to cudownego Beroesa - odparł Mefres - ale święty mąż powiedział, że w tej sprawie chce milczeć. Dodał też, że choćby nawet ktoś podsłuchał ich układy i doniósł o tym Fenicjanom, Egipt ani Chaldea nie poniosą żadnej szkody. Gdyby więc znalazł się winowajca, należy okazać mu miłosierdzie.

-  Święty!... zaiste święty to mąż!... - szeptał Sem.

-  A co wasza dostojność - rzekł Mefres do Sema - sądzisz o księciu następcy i niepokojach, jakie wywołało jego postępowanie?

-   Powiem to samo co Beroes, następca nie zrobi szkody Egiptowi, więc trzeba mieć po- błażliwość...

-   Młodzik ten drwi z bogów i cudów, wchodzi do obcych świątyń, buntuje lud... To nie są małe rzeczy!... - mówił z goryczą Mefres, który nie mógł zapomnieć Ramzesowi, że w gru- biański sposób zażartował z jego pobożnych praktyk.

Arcykapłan Sem lubił Ramzesa, więc odparł z dobrotliwym uśmiechem:

-  Który chłop w Egipcie nierad by mieć niewolnika, ażeby wyrzec się swojej ciężkiej pracy dla słodkiego próżnowania?

A czy jest na świecie człowiek, który by nie marzył o niepłaceniu podatków? Za to bo- wiem, co płaci skarbowi, jego żona, on sam i dzieci mogliby sprawić sobie ozdobną odzież i użyć rozmaitych przyjemności.

-  Próżniactwo i nadmierne wydatki psują człowieka - odezwał się Mentezufis.

-   Który żołnierz - ciągnął Sem - nie chciałby wojny i nie pożądał tysiąca drachm zysku, a nawet więcej?

Dalej - pytam was, ojcowie, który faraon, który nomarcha, który szlachcic chętnie płaci zaciągnięte długi i nie spogląda krzywym okiem na bogactwa świątyń?...

-  Bezbożna to pożądliwość! - szepnął Mefres.

-  A nareszcie - mówił Sem - który następca tronu nie marzył o ograniczeniu powagi kapła- nów, który faraon, w początkach panowania, nie chciał otrząsnąć się spod wpływu najwyższej rady?

-  Słowa twoje są pełne mądrości - rzekł Mefres - ale do czego one mają nas doprowadzić?

-   Do tego, abyście nie oskarżali następcy przed najwyższą radą. Bo przecie nie ma sądu, który potępiłby księcia za to, że chłopi radzi by nie płacić podatków albo że żołnierze chcą wojny. Owszem, was mogłaby spotkać wymówka. Bo gdybyście dzień po dniu śledzili księ- cia i hamowali jego drobne wybryki, nie byłoby dziś piramidy oskarżeń, w dodatku - na ni- czym nie opartych.

W podobnych sprawach nie to jest złem, że ludzie mają skłonność do grzechu, bo oni mieli ją zawsze. Ale to jest niebezpieczne, że myśmy ich nie pilnowali. Nasza święta rzeka, matka Egiptu, bardzo prędko zamuliłaby kanały, gdyby inżynierowie zaprzestali czuwać nad nią.

-   A co powiesz, wasza dostojność, o wymysłach, jakich książę dopuścił się w rozmowie z nami?... Czy przebaczysz ohydne drwiny z cudów?... - spytał Mefres. - Przecie ten młodzik ciężko znieważył moją pobożność...

-   Sam się obraża, kto rozmawia z pijakiem - odparł Sem. - Zresztą wasze dostojności nie mieliście prawa rozmawiać o najważniejszych sprawach państwa z nietrzeźwym księciem... A nawet popełniliście błąd mianując pijanego człowieka wodzem armii. Wódz bowiem musi być trzeźwy.

-   Korzę się przed waszą mądrością - rzekł Mefres- ale głosuję za podaniem skargi na na- stępcę do rady najwyższej.

-   A ja głosuję przeciw skardze - odparł energicznie Sem. - Rada musi dowiedzieć się o wszystkich postępkach namiestnika, ale nie w formie skargi, tylko zwykłego raportu.

-  I ja jestem przeciw skardze - odezwał się Mentezufis.


Arcykapłan Mefres widząc, że ma przeciw sobie dwa głosy, ustąpił z żądaniem skargi na księcia. Ale wyrządzoną zniewagę zapamiętał i niechęć ukrył w sercu.

Był to starzec mądry i pobożny, lecz mściwy. I chętniej przebaczyłby gdyby mu rękę ucięto, aniżeli gdy obrażono jego dostojeństwo kapłańskie.


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Za radą astrologów główna kwatera miała wyruszyć z Pi-Bast w dniu siódmym Hator. Ten bowiem dzień był „dobry, dobry, dobry”. Bogowie w niebie, a ludzie na ziemi cieszyli się ze zwycięstwa Ra nad nieprzyjaciółmi; kto zaś przyszedł na świat w tej dobie, miał umrzeć w późnej starości, otoczony szacunkiem.

Był to również dzień pomyślny dla brzemiennych kobiet i handlujących tkaninami, a zły dla żab i myszy.

Od chwili mianowania go naczelnym wodzem Ramzes gorączkowo rzucił się do pracy. Sam przyjmował każdy nadciągający pułk, oglądał jego broń, odzież i obozy. Sam witał re- krutów i zachęcał ich do pilnego uczenia się musztry na zgubę wrogów i chwałę faraona. Pre- zydował na każdej radzie wojennej, był obecnym przy badaniu każdego szpiega i w miarę nadchodzących wiadomości własną ręką oznaczał na mapie ruchy wojsk egipskich i stanowi- ska nieprzyjaciół.

Przejeżdżał tak prędko z miejsca na miejsce, że wszędzie go oczekiwano, a mimo to spadał nagle jak jastrząb. Z rana był na południe od Pi-Bast i zrewidował żywność; w godzinę póź- niej ukazał się na północ od miasta i wykrył, że w pułku Jeb brakuje stu pięćdziesięciu ludzi. Nad wieczorem dogonił przednie straże, był przy przejściu Nilowej odnogi i zrobił przegląd dwustu wozów wojennych.

Święty Mentezufis, który jako pełnomocnik Herhora dobrze znał się na sztuce wojennej, nie mógł wyjść z podziwu.

-   Wiecie dostojnicy - rzekł do Sema i Mefresa - że nie lubię następcy od czasu, gdym od- krył jego złość i przewrotność. Ale niech Oziris będzie mi świadkiem, że młodzian ten jest urodzonym wodzem. Powiem wam rzecz niesłychaną: my nad granicą o trzy lub cztery dni wcześniej zgromadzimy siły, aniżeli można było przypuszczać. Libijczycy już przegrali woj- nę, choć jeszcze nie słyszeli świstu naszej strzały.

-   Tym niebezpieczniejszy dla nas taki faraon... - wtrącił Mefres z zaciętością cechującą starców.

Ku wieczorowi dnia szóstego Hator książę Ramzes wykąpał się i oświadczył sztabowi, że jutro, na dwie godziny przed wschodem słońca, wyruszą.

-  A teraz chcę się wyspać - zakończył. Łatwiej jednak było chcieć aniżeli spać.

W całym mieście roili się żołnierze, a przy pałacu następcy obozował pułk, który jadł, pił i śpiewał ani

myśląc o odpoczynku.

Książę odszedł do najodleglejszego pokoju, lecz i tu nie pozwolono mu rozebrać się. Co kilka minut przylatywał jakiś adiutant z nic nie znaczącym raportem lub po rozkazy w spra- wach, które mógł na miejscu rozstrzygnąć dowódca pułku. Przyprowadzano szpiegów, którzy nie przynosili żadnych nowych wiadomości; zgłaszali się wielcy panowie z małym pocztem ludzi, pragnąc księciu ofiarować usługi jako ochotnicy. Dobijali się kupcy feniccy, pragnący wziąć dostawy dla wojska, lub dostawcy, którzy skarżyli się na wymagania jenerałów.

Nie brakło nawet wróżbitów i astrologów, którzy w ostatniej chwili przed wymarszem chcieli księciu stawiać horoskopy, tudzież czarnoksiężników, mających do sprzedania nieza- wodne amulety przeciw pociskom.

Wszyscy ci ludzie po prostu wdzierali się do pokoju księcia; każdy z nich bowiem sądził, że w jego rękach spoczywa los wojny i że w podobnych okolicznościach znika wszelka ety- kieta.

Następca cierpliwie załatwiał interesantów. Ale gdy za astrologiem wsunęła się do pokoju jedna z książęcych kobiet, z pretensją, że Ramzes snadź jej nie kocha, gdyż się z nią nie po-


żegnał, i kiedy w kwadrans po tej za oknem rozległ się płacz innej kochanki, następca już nie mógł wytrzymać.

Zawołał Tutmozisa i rzekł mu:

-   Siedź w tym pokoju i jeżeli masz ochotę, pocieszaj kobiety mego domu. Ja ukryję się gdzieś w ogrodzie, bo inaczej nie zasnę i jutro będę wyglądał jak kura wydobyta ze studni.

-  Gdzież mam cię szukać w razie potrzeby? - spytał Tutmozis.

-  Oho! ho!... - roześmiał się następca. - Nigdzie nie szukajcie. Sam się znajdę, gdy zatrąbią pobudkę.

To powiedziawszy książę narzucił na siebie długi płaszcz z kapturem i wymknął się w ogród.

Ale i po ogrodzie snuli się żołnierze, kuchciki i inna służba następcy: w całym bowiem ob- szarze pałacowym zniknął porządek, jak zwykle przed wymarszem na wojnę. Spostrzegłszy to Ramzes skręcił w najgęstszą część parku, znalazł jakąś altankę zarośniętą winem i kontent rzucił się na ławę.

-  Tu już nie znajdą mnie - mruknął - ani kapłani, ani baby... Wnet zasnął jak kamień.

Od kilku dni Fenicjanka Kama czuła się niezdrową. Do rozdrażnienia przyłączyły się ja- kieś szczególne niedomaganie i bóle w stawach. Przy tym swędziła ją twarz, a szczególniej czoło nad brwiami.

Drobne te przypadłości wydały jej się tak niepokojącymi, że przestała obawiać się, żeby jej nie zabito, a natomiast ciągle siedziała przed lustrem zapowiedziawszy sługom, że mogą ro- bić, co im się podoba, byle ją zostawili w spokoju. W tych czasach nie myślała ani o Ramze- sie, ani o nienawistnej Sarze; cała jej bowiem uwaga była zajęta - plamami na czole, których nienawykłe oko nie mogłoby nawet dostrzec.

„Plama... tak, są plamy... - mówiła do siebie pełna bojaźni. - Dwie... trzy... O Astoreth, przecie w taki sposób nie zechcesz ukarać swej kapłanki!... Lepsza śmierć... Ale co znowu za głupstwo... Gdy czoło pocieram palcami, plamy robią się czerwieńsze... Widocznie coś mnie pokąsało albo namaściłam się nieczystą oliwą... Umyję się, a do jutra plamy zginą...”

Przyszło jutro, ale plamy nie zginęły. Zawołała służącą.

-  Słuchaj - rzekła - spojrzyj na mnie...

Lecz powiedziawszy to usiadła w mniej oświetlonej części pokoju.

-  Słuchaj i patrz... - mówiła zduszonym głosem. - Czy... czy na mojej twarzy widzisz jakie plamy?... Tylko... nie zbliżaj się!...

-  Nie widzę nic - odparła służąca.

-   Ani pod lewym okiem?... ani nad brwiami?... - pytała z wzrastającym rozdrażnieniem Fenicjanka.

-  Niech pani raczy łaskawie usiąść boskim obliczem do światła - rzekła służąca. Naturalne to żądanie do wściekłości doprowadziło Kamę.

-  Precz, nędznico!... - zawołała - i nie pokazuj mi się...

A gdy służąca uciekła, jej pani rzuciła się gorączkowo do swej tualety i otworzywszy parę słoików za pomocą pędzelka umalowała sobie twarz na różowy kolor.

Nad wieczorem, czując wciąż ból w stawach i gorszy od bólu niepokój, kazała wezwać do siebie lekarza. Gdy powiedziano jej, że przyszedł, spojrzała w lustro i - napadł ją nowy atak jakby szaleństwa. Rzuciła lustro na podłogę i zawołała z płaczem, że nie chce lekarza.

W ciągu szóstego Hator cały dzień nie jadła i nie chciała się z nikim widzieć.

Gdy po zachodzie słońca weszła niewolnica ze światłem, Kama położyła się na łóżku owi- nąwszy głowę szalem. Kazała czym prędzej wynosić się niewolnicy, potem usiadła na fotelu z daleka od kagańca i przepędziła kilka godzin w półsennym odrętwieniu.

„Nie ma żadnych plam - myślała - a jeżeli są, to przecież nie te... To nie trąd...”


-  Bogowie!... - krzyknęła rzucając się na ziemię - nie może być, ażebym ja... Bogowie, ra- tujcie!... Wrócę do świątyni... odpokutuję całym życiem...

I znowu uspokoiła się, i znowu myślała:

„Nie ma żadnych plam... Od kilku dni trę sobie skórę, więc jest zaczerwieniona... Skądże- by znowu?... Czy kto słyszał, ażeby kapłanka i kobieta następcy tronu mogła zachorować na trąd... O bogowie!... Tego nigdy nie było, jak świat światem... Tylko rybacy, więźniowie i nędzni Żydzi... O, ta podła Żydówka!... na nią spuśćcie trąd, moce niebieskie...”

W tej chwili w oknie, które było na pierwszym piętrze, mignął jakiś cień. Potem rozległ się szelest i ze dworu na środek pokoju skoczył książę Ramzes.

Kama osłupiała. Nagle schwyciła się za głowę, a w jej oczach odmalował się - strach bez- graniczny.

-  Lykon?... - szepnęła chwytając się za głowę. - Lykon, tyś tu?... Zginiesz!... Ścigają cię...

-  Wiem - odparł Grek śmiejąc się szyderczo. - Ścigają mnie wszyscy Fenicjanie i cała poli- cja jego świątobliwości...

Mimo to - dodał - jestem u ciebie i byłem u twego pana...

-  Byłeś u księcia?...

-  Tak, w jego własnej komnacie... I zostawiłbym sztylet w piersi, gdyby złe duchy nie usu- nęły go... Widocznie twój kochanek poszedł do innej kobiety, nie do ciebie...

-  Czego tu chcesz?... Uciekaj!... - szeptała Kama.

-  Ale z tobą odparł. - Na ulicy czeka wóz, którym dojedziemy do Nilu, a tam moja barka...

-  Oszalałeś!... Ależ miasto i drogi pełne wojska...

-  Właśnie dlatego mogłem wejść do pałacu i oboje wymkniemy się najłatwiej - mówił Ly- kon. - Zbierz wszystkie kosztowności... Wnet wrócę i zabiorę cię...

-  Gdzie idziesz?...

-  Poszukam twego pana - odparł. - Nie odejdę przecie bez zostawienia mu pamiątki...

-  Tyś szalony...

-  Milcz!.. - przerwał blady z gniewu. - Jeszcze go chcesz bronić?...

Fenicjanka zadumała się, zacisnęła pięści, a w jej oczach błysnęło złowrogie światło.

-  A jeżeli nie znajdziesz go?... - spytała.

-  To zabiję paru śpiących jego żołnierzy... podpalę pałac... - Zresztą - czy ja wiem, co zro- bię?... Ale bez pamiątki nie odejdę...

Wielkie oczy Fenicjanki miały tak okropny wyraz, że Lykon zdziwił się.

-  Co tobie?... - spytał.

-  Nic. Słuchaj. Nigdy nie byłeś tak podobny do księcia jak dziś!... Jeżeli więc chcesz zrobić coś dobrego...

Zbliżyła twarz do jego ucha i zaczęła szeptać. Grek słuchał zdumiony.

-   Kobieto - rzekł - najgorsze duchy mówią przez ciebie... Tak, na niego zwróci się podej- rzenie...

-  To lepsze aniżeli sztylet - odparła ze śmiechem. - Co?..

-  Nigdy nie wpadłbym na taki pomysł!... A może lepiej oboje?...

-  Nie!... Ona niech żyje... To będzie moja zemsta...

-   Cóż za przewrotna dusza!... - szepnął Lykon. - Ale podobasz mi się... Po królewsku za- płacimy im...

Cofnął się do okna i zniknął. Kama wychyliła się za nim i rozgorączkowana, zapomniaw- szy o sobie, słuchała.

Może w kwadrans po odejściu Lykona w stronie gaju figowego rozległ się przeraźliwy krzyk kobiecy. Powtórzył się parę razy i ucichł.

Fenicjankę, zamiast spodziewanej radości, ogarnął strach. Upadła na kolana i obłąkanymi oczyma wpatrywała się w ciemny ogród.


Na dole rozległ się cichy bieg, zatrzeszczał słup ganku i w oknie znowu ukazał się Lykon w ciemnym płaszczu. Gwałtownie dyszał i ręce mu drżały.

-  Gdzie klejnoty?... - szepnął.

-  Daj mi spokój - odparła. Grek pochwycił ją za kark.

-   Nędznico!... - rzekł - czy nie rozumiesz, że nim słońce wejdzie, uwiężą cię i za parę dni uduszą?...

-  Jestem chora...

-  Gdzie klejnoty?...

-  Stoją pod łóżkiem.

Lykon wszedł do komnaty, przy świetle kaganka wydobył ciężką skrzyneczkę, zarzucił na Kamę płaszcz i targnął ją za ramię.

-  Zabieraj się. Gdzie są drzwi, którymi wchodzi do ciebie ten... ten twój pan?...

-  Zostaw mnie...

Grek pochylił się nad nią i szeptał:

-  Aha!... myślisz, że cię tu zostawię?... Dziś tyle dbam o ciebie, co o sukę, która węch stra- ciła... Ale musisz iść ze mną... Niech dowie się twój pan, że jest ktoś lepszy od niego. On wy- kradł kapłankę bogini, a ja zabieram kochankę jemu...

-  Mówię ci, że jestem chora...

Grek wydobył cienki sztylet i oparł jej na karku. Zatrzęsła się i szepnęła:

-  Już idę...

Przez ukryte drzwi wyszli do ogrodu. Od strony książęcego pałacu dolatywał ich szmer żołnierzy, którzy palili ognie. Tu i owdzie, między drzewami, widać było światła; od czasu do czasu minął ich ktoś ze służby następcy. W bramie zatrzymała ich warta:

-  Kto jesteście?

-  Teby - odparł Lykon.

Bez przeszkody wyszli na ulicę i zniknęli w zaułkach cudzoziemskiego cyrkułu Pi-Bast. Na dwie godziny przed świtem w mieście odezwały się trąby i bębny. Tutmozis jeszcze le-

żał, pogrążony w głębokim śnie kiedy książę Ramzes ściągnął z niego płaszcz i zawołał z wesołym śmiechem:

-  Wstawaj, czujny wodzu!... Już pułki ruszyły. Tutmozis usiadł na łóżku i przetarł zaspane oczy.

-  Ach, to ty, panie? - spytał ziewając. - Cóż, wyspałeś się?

-  Jak nigdy! - odparł książę.

-  A ja bym jeszcze spał.

Wykąpali się obaj, włożyli kaftany i półpancerze i dosiedli koni, które rwały się z rąk masztalerzom.

Wnet następca z małą świtą opuścił miasto wyprzedzając po drodze leniwie maszerujące kolumny wojsk. Nil bardzo rozlał, a książę chciał być obecnym przy przechodzeniu kanałów i brodów.

Gdy słońce weszło, ostatni wóz obozowy był już daleko za miastem, a dostojny nomarcha Pi-Bast mówił do swojej służby:

-  Teraz idę spać i biada temu, kto zbudzi mnie przed ucztą wieczorną! Nawet boskie słońce odpoczywa po każdym dniu, ja zaś od pierwszego Hator nie kładłem się.

Zanim dokończył pochwały swojej czujności, wszedł oficer policyjny i poprosił go o osobne posłuchanie w bardzo ważnej sprawie.

-   Bodaj was ziemia pochłonęła! - mruknął dostojny pan. Niemniej kazał wezwać oficera i spytał go opryskliwie:

-  Nie można to zaczekać kilku godzin?... Przecie chyba Nil nie ucieka...

-  Stało się wielkie nieszczęście - odparł oficer. - Syn następcy tronu zabity...


-  Co?... jaki?... - krzyknął nomarcha.

-  Syn Sary Żydówki.

-  Kto zabił?... kiedy...

-  Dziś w nocy.

-  Ale kto to mógł zrobić?...

Oficer schylił głowę i rozłożył ręce.

-  Pytam się, kto zabił?... - powtórzył dostojnik, więcej przerażony aniżeli rozgniewany.

-  Sam, panie, racz przeprowadzić śledztwo. Usta moje nie powtórzą tego, co słyszały uszy. Przerażenie nomarchy wzrosło. Kazał przyprowadzić służbę Sary, a jednocześnie posłał po arcykapłana Mefresa. Mentezufis bowiem, jako przedstawiciel ministra wojny, pojechał z

księciem.

Przyszedł ździwiony Mefres. Nomarcha powtórzył mu wiadomość o zabójstwie dziecka następcy i o tym, że oficer policyjny nie śmie dawać żadnych objaśnień.

-  A świadkowie są? - spytał arcykapłan.

-  Czekają na rozkazy waszej dostojności, ojcze święty. Wprowadzono odźwiernego Sary.

-  Słyszałeś - zapytał go nomarcha - że dziecko twej pani zabite? Człowiek upadł na ziemię i odpowiedział:

-  Nawet widziałem dostojne zwłoki rozbite o ścianę i zatrzymałem naszą panią, która krzy- cząc wybiegła na ogród.

-  Kiedy to się stało?

-  Dziś po północy. Zaraz po przyjściu do naszej pani najdostojniejszego księcia następcy...

-  odparł stróż.

-  Jak to, więc książę był w nocy u waszej pani? - spytał Mefres.

-  Rzekłeś, wielki proroku.

-  To dziwne! - szepnął Mefres do nomarchy.

Drugim świadkiem była kucharka Sary, trzecim dziewczyna służebna. Obie twierdziły, że po północy książę następca wszedł na piętro do pokoju Sary, bawił tam chwilę, potem prędko wybiegł do ogrodu, a wnet po nim ukazała się pani Sara strasznie krzycząc.

-   Ależ książę następca przez całą noc nie wychodził ze swej komnaty w pałacu... - rzekł nomarcha.

Oficer policyjny pokręcił głową i oświadczył, że czeka w przedpokoju kilku ludzi ze służ- by pałacowej.

Wezwano ich, święty Mefres zadał im pytania i okazało się, że następca tronu - nie spał w pałacu. Opuścił swą komnatę przed północą i wyszedł do ogrodu; wrócił zaś, gdy odezwały się pierwsze trąbki grające pobudkę.

Gdy wyprowadzono świadków, a dwaj dostojnicy zostali sami, nomarcha z jękiem rzucił się na podłogę i zapowiedział Mefresowi, że jest ciężko chory i że woli stracić życie aniżeli prowadzić śledztwo. 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pisarskie koło

 , niech przyjdzie do mego domu, gdzie wszystko będzie przygotowane, i nasza znajomość nie narazi mnie na plotki kumoszek z całej ulicy.” Poszedł tedy książę Satni za panną Tbubui na górne piętro do jej pokojów, których ściany były wyłożone lapisem lazuli tudzież bladozielonawą emalią. Było tam wiele łóżek pokrytych królewskim płótnem i niemało jednonożnych stolików zastawionych złotymi pucharami. Je- den z pucharów napełniono winem i podano go księciu, a Tbubui rzekła: „Bądź łaskaw, napij się”. Na co książę odparł: „Wiesz przecie, że nie przyszedłem na wino.” Niemniej jednak za- siedli do uczty, podczas której Tbubui miała na sobie długą, nieprzezroczystą szatę, zapiętą pod szyję. Gdy zaś odurzony książę chciał ją pocałować, odsunęła go i odparła: Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky

Nic co czytać

Kamę od ka- płańskich obowiązków i zdjąć z niej klątwy grożące dziewicom, które w służbie bogini utra- ciły niewinność. Było to rozporządzenie świątobliwe i mądre: jeżeli bowiem ktoś gwałtem porwał kapłankę i pozbawił święceń wbrew jej woli, to nie godziło się jej karać. W parę dni później, przy odgłosie rogów, ogłoszono wiernym w świątyni Astoreth, że ka- płanka Kama umarła i że gdyby kto spotkał kobietę podobną do niej, nie ma prawa mścić się, a nawet czynić jej wyrzutów. Nie ona bowiem, nie kapłanka, opuściła boginię, ale porwały ją złe duchy, za co będą ukarane. Tego zaś samego dnia dostojny Hiram był u księcia Ramzesa i ofiarował mu, w złotej puszce, pergamin opatrzony mnóstwem pieczęci kapłańskich i podpisami najznakomitszych Fenicjan. Był to wyrok duchownego sądu Astoreth, który uwalniał Kamę od ślubów i zdejmował z niej klątwę niebios, byle tylko wyrzekła się swego kapłańskiego imienia. Z tym dokumentem, gdy słońce zaszło, udał się książę do pewnej samotnej willi w