Przejdź do głównej zawartości

Nic co czytać

Kamę od ka- płańskich obowiązków i zdjąć z niej klątwy grożące dziewicom, które w służbie bogini utra- ciły niewinność.

Było to rozporządzenie świątobliwe i mądre: jeżeli bowiem ktoś gwałtem porwał kapłankę i pozbawił święceń wbrew jej woli, to nie godziło się jej karać.

W parę dni później, przy odgłosie rogów, ogłoszono wiernym w świątyni Astoreth, że ka- płanka Kama umarła i że gdyby kto spotkał kobietę podobną do niej, nie ma prawa mścić się, a nawet czynić jej wyrzutów. Nie ona bowiem, nie kapłanka, opuściła boginię, ale porwały ją złe duchy, za co będą ukarane.

Tego zaś samego dnia dostojny Hiram był u księcia Ramzesa i ofiarował mu, w złotej puszce, pergamin opatrzony mnóstwem pieczęci kapłańskich i podpisami najznakomitszych Fenicjan.

Był to wyrok duchownego sądu Astoreth, który uwalniał Kamę od ślubów i zdejmował z niej klątwę niebios, byle tylko wyrzekła się swego kapłańskiego imienia.

Z tym dokumentem, gdy słońce zaszło, udał się książę do pewnej samotnej willi w swoim ogrodzie. Otworzył drzwi nieznanym sposobem i wszedł na piętro do niewielkiego pokoju.

Przy świetle rzeźbionego kagańca, w którym paliła się wonna oliwa, książę zobaczył Ka- mę.

-  Nareszcie!... - zawołał oddając jej złotą puszkę. - Masz wszystko, czego chciałaś! Fenicjanka była rozgorączkowana; płonęły jej oczy. Porwała puszkę i obejrzawszy rzu-

ciła na podłogę.

-  Myślisz, że ona jest złota?... - rzekła. - Oddam mój naszyjnik, że ta puszka jest miedziana i tylko pokryta z dwu stron cienkimi blaszkami...

-  Także mnie witasz?... - spytał ździwiony książę.

-  Bo znam moich braci - odparła. - Oni fałszują nie tylko złoto, ale rubiny i szafiry...

-  Kobieto... - przerwał następca - ależ w tej puszce jest twoje bezpieczeństwo...

-   Co mi tam bezpieczeństwo!... - odparła. - Nudzę się i boję... Siedzę tu już cztery dni jak w więzieniu...

-  Brakuje ci czego?...

-    Brakuje mi światła... oddechu... śmiechów, śpiewów, ludzi... O mściwa bogini, jakże mnie ciężko karzesz!...

Książę słuchał zdumiony. We wściekłej kobiecie nie mógł poznać tej Kamy, którą widział w świątyni, tej kobiety, nad którą unosiła się namiętna pieśń Greka.

-  Jutro - rzekł książę - będziesz mogła wyjść do ogrodu... A gdy pojedziemy do Memfis, do Tebów, będziesz bawiła się jak nigdy... Spojrzyj na mnie. Czyliż nie kocham cię i czyliż ko- biecie nie wystarcza zaszczyt, że należy do mnie?...

-  Tak - odparła nadąsana - ale cztery miałeś przede mną.

-  Jeżeli ciebie kocham najlepiej...

-  Gdybyś mnie kochał najlepiej, uczyniłbyś mnie pierwszą, osadziłbyś mnie w pałacu, któ- ry zajmuje ta... Żydówka Sara, i mnie dałbyś wartę, nie jej... Tam przed posągiem Astoreth byłam najpierwszą... Ci, którzy składali hołd bogini, klękając przed nią, patrzyli na mnie... A tu co?... - Wojsko bębni i gra na fletach, urzędnicy składają ręce na piersiach i schylają głowy przez domem Żydówki...

-   Przed moim pierworodnym synem - przerwał zniecierpliwiony książę - a on nie jest Ży- dem...

-  Jest Żydem!... - wrzasnęła Kama. Ramzes zerwał się.

-  Szalona jesteś?... - rzekł, nagle uspokoiwszy się. - Czy nie wiesz, że mój syn Żydem być nie może...


-   A ja ci mówię, że jest!... - krzyczała bijąc pięścią w stolik. - Jest Żydem, jak jego dziad, jak jego wujowie, i nazywa się Izaak...

-  Coś powiedziała, Fenicjanko?... Czy chcesz, ażebym cię wypędził?...

-   Dobrze, wypędź mnie, jeżeli kłamstwo wyszło z ust moich... Ale jeżeli rzekłam prawdę, wypędź tamtą... Żydówkę wraz z jej pomiotem i mnie oddaj pałac... Ja chcę, ja zasługuję na to, ażeby być pierwszą w twoim domu... Bo tamta oszukuje cię... drwi z ciebie... A ja dla cie- bie wyparłam się mojej bogini... narażam się na jej

zemstę...

-   Daj mi dowód, a pałac będzie twoim... Nie, to fałsz!... - mówił książę. - Sara nie dopu- ściłaby się takiej zbrodni... Mój pierworodny syn...

-  Izaak!... Izaak!... - krzyczała Kama. - Idź do niej i przekonaj się...

Ramzes na pół nieprzytomny wybiegł od Kamy i skierował się do willi, gdzie mieszkała Sara. Pomimo gwiaździstej nocy zbłądził i przez pewien czas tułał się po ogrodzie. Lecz otrzeźwiło go chłodne powietrze, odnalazł drogę i do domu Sary wszedł prawie spokojny.

Mimo późnego wieczoru czuwano tam. Sara własnymi rękoma prała pieluszki syna, a jej służba skracała sobie czas jedzeniem, piciem i muzyką.

Kiedy Ramzes blady ze wzruszenia stanął na progu, Sara krzyknęła, lecz wnet uspokoiła się.

-  Bądź pozdrowiony, panie - rzekła ocierając zmoczone ręce i chyląc mu się do nóg.

-  Saro, jak na imię twemu synowi?... - spytał. Przerażona schwyciła się za głowę.

-  Jak na imię twemu synowi?... - powtórzył.

-  Wszak wiesz, panie, że Seti... - odparła ledwie słyszalnym głosem.

-  Spojrzyj mi w oczy...

-  O Jehowo!... - szepnęła Sara.

-   Widzisz, że kłamiesz. A teraz ja ci powiem: mój syn, syn następcy egipskiego tronu, na- zywa się Izaak... i jest Żydem... podłym Żydem...

-  Boże!... Boże!... miłosierdzia!.. - zawołała rzucając się do nóg księciu. Ramzes ani przez chwilę nie podniósł głosu, tylko twarz jego była szara.

-   Ostrzegano mnie - mówił - abym nie brał do mego domu Żydówki... Moje wnętrzności skręcały się, kiedy widziałem folwark napełniony Żydami... Alem powściągnął odrazę, bom tobie ufał. I ty, wraz z twymi Żydami, ukradłaś mi syna, złodziejko dzieci...

-  Kapłani rozkazali, ażeby został Żydem... - szepnęła Sara szlochając u nóg księcia.

-  Kapłani?... Jacy?...

-   Najdostojniejszy Herhor... najdostojniejszy Mefres... Mówili, że tak trzeba, bo twój syn musi zostać pierwszym królem żydowskim...

-  Kapłani?... Mefres?... - powtórzył książę. - Królem żydowskim?... Ależ ja mówiłem ci, że twój syn może zostać dowódcą moich łuczników, moim pisarzem... Ja ci to mówiłem!... a ty, nędzna, myślałaś, że tytuł żydowskiego króla równa się dostojeństwu mego łucznika i pisa- rza?... Mefres... Herhor!... Niech będą dzięki bogom, że nareszcie zrozumiałem tych dostojni- ków i wiem, jaki los przeznaczają memu potomstwu...

Przez chwilę rozmyślał, gryzł wargi. Nagle zawołał potężnym głosem:

-  Hej!... służba... żołnierze!...

W oka mgnieniu komnata zaczęła napełniać się. Weszły płacząc służebnice Sary, pisarz i rządca jej domu, potem niewolnicy, wreszcie kilku żołnierzy z oficerem.

-  Śmierć!... - krzyknęła Sara rozdzierającym głosem.

Rzuciła się do kołyski, porwała syna i stanąwszy w kącie komnaty zawołała:

-  Mnie zabijcie... ale jego nie dam!... Ramzes uśmiechnął się.


-  Setniku - rzekł do oficera - weź tę kobietę z jej dzieckiem i zaprowadź do budynku, gdzie mieszczą się niewolnicy mego domu. Ta Żydówka już nie będzie panią, ale sługą tej, która ją zastąpi.

A ty, rządco - dodał zwracając się do urzędnika - pamiętaj, aby Żydówka nie zapomniała jutro z rana umyć nóg swej pani, która tu zaraz przyjdzie. Gdyby zaś ta służebnica okazała się krnąbrną, na rozkaz swej pani

powinna otrzymać chłostę.

Wyprowadzić tę kobietę do izby czeladniej!...

Oficer i rządca zbliżyli się do Sary, lecz zatrzymali się nie śmiejąc jej dotknąć. Ale też i nie było potrzeby. Sara owinęła płachtą kwilące dziecko i opuściła komnatę szepcąc:

-  Boże Abrahama, Izaaka, Jakuba, zmiłuj się nad nami...

Nisko skłoniła się przed księciem, a z jej oczu płynęły ciche łzy. Jeszcze w sieniach słyszał Ramzes jej słodki głos:

-  Boże Abrahama, Iza...

Gdy wszystko uspokoiło się, namiestnik odezwał się do oficera i rządcy:

-  Pójdziecie z pochodniami do domu między figowe drzewa...

-  Rozumiem - odparł rządca.

-  I natychmiast przeprowadzicie tu kobietę, która tam mieszka...

-  Stanie się tak.

-   Ta kobieta będzie odtąd waszą panią i panią Sary Żydówki, która każdego poranku ma swojej pani myć nogi, oblewać ją wodą i trzymać przed nią zwierciadło. To jest moja wola i rozkaz.

-  Stanie się - odparł rządca.

-  I jutro z rana powiesz mi, czy nowa sługa nie jest krnąbrną...

Wydawszy te polecenia namiestnik wrócił do siebie, ale całą noc nie spał. W jego głębo- kiej duszy rozpalał się pożar zemsty.

Czuł, że nie odniósłszy ani na chwilę głosu zmiażdżył Sarę, nędzną Żydówkę, która ośmieliła się oszukać go. Ukarał ją jak król, który jednym drgnieniem powieki strąca ludzi ze szczytu - w otchłań służalstwa. Ale Sara była tylko narzędziem kapłanów, a następca miał za wiele poczucia sprawiedliwości, aby połamawszy narzędzie mógł przebaczyć właściwym sprawcom.

Jego wściekłość potęgowała się tym bardziej że kapłani byli nietykalni. Książę mógł Sarę z dzieckiem, wśród nocy - wypędzić do izby czeladniej, ale nie mógł pozbawić Herhora jego władzy ani Mefresa arcykapłaństwa. Sara padła u nóg jego jak zdeptany robak; ale Herhor i Mefres, którzy wydarli mu pierworodnego syna, wznosili się nad Egiptem i (o wstydzie!) nad nim samym, nad przyszłym faraonem, jak piramidy...

I nie wiadomo, który już raz w tym roku przypominał sobie krzywdy, jakich doznał od ka- płanów. W szkole bili go kijami, aż mu grzbiet pękał, albo morzyli głodem, aż brzuch przyra- stał mu do krzyża. Na zeszłorocznych manewrach Herhor popsuł mu cały plan, a potem zło- żył winę na niego i pozbawił dowództwa korpusu. Tenże Herhor przyprawił go o niełaskę jego świątobliwości, za to, że wziął do domu Sarę, i nie prędzej przywrócił go do zaszczytów, aż upokorzony książę przepędził parę miesięcy na dobrowolnym wygnaniu.

Zdawało się, że gdy zostanie wodzem korpusu i namiestnikiem, kapłani przestaną uciskać go swoją opieką. Lecz właśnie teraz wystąpili z podwojonymi siłami. Zrobili go namiestni- kiem, po co?... Aby usunąć go od faraona i zawrzeć haniebny traktat z Asyrią. Zmusili go, że po informacje o stanie państwa udał się jak pokutnik do świątyni; tam oszukiwali go za po- mocą cudów i postrachów i udzielili najzupełniej fałszywych objaśnień.

Potem mięszali się do jego rozrywek, kochanek, stosunków z Fenicjanami, długów, a na- reszcie, aby go upokorzyć i ośmieszyć w oczach Egiptu, zrobili mu pierworodnego syna Ży- dem!...


Gdzie jest chłop, gdzie niewolnik, gdzie więzień z kopalń, Egipcjanin, który nie miałby prawa powiedzieć:

-  Jestem lepszy od ciebie, namiestniku, bo żaden mój syn nie był Żydem...

Czując ciężar obelgi Ramzes jednocześnie pojmował, że nie może jej natychmiast po- mścić. Więc postanowił odsunąć sprawę do przyszłości. W szkole kapłańskiej nauczył się panować nad sobą, na dworze nauczył się cierpliwości i obłudy; te przymioty staną się jego tarczą i zbroją w walce z kapłaństwem... Do czasu będzie wprowadzał ich w błąd, a gdy przyjdzie odpowiednia chwila, uderzy tak, że już nie podniosą się więcej.

Na dworze zaczęło świtać. Następca twardo zasnął, a gdy obudził się, pierwszą osobą, któ- rą spostrzegł, był rządca pałacu Sary.

-  Cóż Żydówka? - zapytał książę.

-  Stosownie do rozkazu waszej dostojności umyła nogi swej nowej pani - odparł urzędnik.

-  Czy była krnąbrną?

-  Była pełną pokory, ale nie dość zręczną, więc rozgniewana pani uderzyła ją nogą między oczy...

Książę rzucił się.

-  I cóż na to Sara?... - zapytał prędko.

-  Upadła na ziemię. A gdy nowa pani kazała jej iść precz, wyszła, cicho płacząc... Książę zaczął chodzić po komnacie.

-  Jakże noc spędziła?...

-  Nowa pani?...

-  Nie! - przerwał następca. - Pytam o Sarę...

-   Stosownie do rozkazu Sara poszła z dzieckiem do izby czeladniej. Tam służebne, z lito- ści, odstąpiły jej świeżą matę, ale Sara nie położyła się spać, tylko przesiedziała całą noc z dzieckiem na kolanach.

-  A dziecko?... - spytał książę.

-   Dziecko jest zdrowe. Dziś z rana, kiedy Żydówka poszła na służbę do nowej pani, inne kobiety wykąpały maleństwo w ciepłej wodzie, a żona pastucha, która także ma niemowlę, dała mu ssać.

Książę stanął przed rządcą.

-   Źle jest - rzekł - gdy krowa, zamiast karmić swoje cielątko, idzie do pługa i jest bita ki- jem. Więc choć ta Żydówka popełniła wielki występek, nie chcę, ażeby cierpiał jej niewinny pomiot... Dlatego Sara nie będzie już myła nóg nowej pani i nie będzie przez nią kopana w oczy. W czeladnim domu dasz jej osobną izbę, parę sprzętów i pokarm, jaki należy się nie- dawnej położnicy. I niech w spokoju karmi swoje dziecko.

-   Obyś żył wiecznie, władco nasz! - odparł rządca i szybko pobiegł spełnić rozkazy na- miestnika.

Cała bowiem służba lubiła Sarę, a w ciągu paru godzin miała sposobność znienawidzić gniewną i wrzaskliwą Kamę.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Kapłanka fenicka niewiele szczęścia przyniosła Ramzesowi.

Gdy pierwszy raz przyszedł odwiedzić ją w pałacyku, dotychczas zajmowanym przez Sarę, myślał, że będzie powitany z zachwytem i wdzięcznością. Tymczasem Kama przyjęła go prawie z gniewem.

-  Cóż to? - zawołała - już po upływie pół dnia przywróciłeś do łask nędzną Żydówkę?..

-  Czyliż nie mieszka w izbie czeladniej? - odparł książę.

-  Ale mój rządca powiedział, że już nie będzie mi nóg myła... Pan słuchając tego doznał uczucia niesmaku.

-  Nie jesteś, widzę, zadowolona - rzekł.

-   I nie będę nią... - wybuchła - dopóki nie upokorzę tej Żydówki... Dopóki służąc mi i klę- cząc u moich nóg nie zapomni, że kiedyś była twoją pierwszą kobietą i panią tego domu... Dopóki moja służba nie przestanie patrzeć na mnie ze strachem i nieufnością, a na nią z lito- ścią...

Ramzesowi coraz mniej zaczęła podobać się Fenicjanka.

-   Kamo - rzekł - rozważ, co ci powiem. Gdyby w moim domu sługa kopnął w zęby sukę, która karmi szczenięta, wygnałbym go... Ty zaś uderzyłaś nogą między oczy kobietę i mat- kę... A w Egipcie, Kamo, matka to wielkie słowo, bo dobry Egipcjanin trzy rzeczy najbardziej szanuje na ziemi: bogów, faraona i matkę...

-   O biada mi!... - zawołała Kama rzucając się na łóżko. - Oto mam nagrodę, nędzna, żem zaparła się mojej bogini... Jeszcze tydzień temu składano mi kwiaty u nóg i okadzano wonno- ściami, a dziś...

Książę cicho wysunął się z komnaty i odwiedził Fenicjankę dopiero po kilku dniach. Lecz znowu zastał ją w złym humorze.

-   Błagam cię, panie - wykrzyknęła - dbaj o mnie trochę więcej!... Bo już i służba zaczyna mnie lekceważyć, żołnierze patrzą spode łba i lękam się, ażeby w kuchni nie zatruł mi kto potraw...

-  Byłem zajęty wojskiem - odparł książę - więc nie mogłem odwiedzać cię...

-  To prawda!... - odparła gniewnie Kama. - Byłeś wczoraj pod moim gankiem, a następnie poszedłeś ku czeladniej izbie, gdzie mieszka ta Żydówka... Chciałeś mi pokazać...

-   Dość! - przerwał następca. - Nie byłem ani pod gankiem, ani pod izbą. Jeżeli więc zda- wało ci się, iż widziałaś mnie, to znaczy, że twój kochanek, ten nikczemny Grek, nie tylko nie opuścił Egiptu, ale nawet śmie krążyć po moim ogrodzie...

Fenicjanka słuchała go przerażona.

-   O Astoreth!... - krzyknęła nagle - ratuj mnie... O ziemio, ukryj mnie!... Bo jeżeli nędzny Lykon powrócił, grozi mi wielkie nieszczęście...

Książę roześmiał się, ale już nie miał cierpliwości słuchać biadań eks-kapłanki.

-  Zostań w spokoju - rzekł wychodząc - i nie zdziw się, jeżeli w tych dniach przyprowadzą ci twojego Lykona związanego jak szakal. Zuchwalec ten już wyczerpał moją cierpliwość.

Wróciwszy do siebie, książę wezwał natychmiast Hirama i naczelnika policji w Pi-Bast. Opowiedział im obydwom, że Lykon, Grek, z twarzy podobny do niego, kręci się około pała- ców, i rozkazał schwytać go. Hiram przysiągł, że gdy Fenicjanie połączą się z policją, Grek musi wpaść w ich ręce. Ale naczelnik policji począł trząść głową.

-  Wątpisz? - spytał go książę.

-  Tak, panie. W Pi-Bast mieszka wielu bardzo pobożnych Azjatów, według zdania których kapłanka rzucająca ołtarz zasługuje na śmierć. Jeżeli więc ten Grek zobowiązał się zabić Ka- mę, oni będą mu pomagali, ukryją go i ułatwią mu ucieczkę.

-  Cóż wy na to, książę? - spytał następca Hirama.


-  Dostojny naczelnik policji mądrze mówi - odparł starzec.

-  Wszakże uwolniliście Kamę od klątwy! - zawołał Ramzes.

-  Za Fenicjan - odparł Hiram - ręczę, że nie tkną Kamy i będą ścigali Greka. Ale co zrobić z innymi wyznawcami Astoreth?...

-   Ośmielę się mniemać - rzekł naczelnik policji - że tymczasem kobiecie tej nic nie grozi. Gdyby zaś była odważną, moglibyśmy użyć jej do zwabienia Greka i złapania go tu, w pała- cach waszej dostojności.

-   Idźże więc do niej - rzekł książę - i przedstaw plan, jaki obmyśliłeś. A jeżeli schwycisz łotra, dam ci dziesięć talentów...

Gdy następca pożegnał ich, Hiram odezwał się do naczelnika:

-   Dostojniku, wiem, że znasz oba pisma i nieobcą ci jest kapłańska mądrość. Gdy chcesz słyszysz przez mury i widzisz w ciemnościach. Z tego powodu znasz myśli zarówno chłopa pracującego kubłem, rzemieślnika, który na targ przynosi sandały, i wielkiego pana, który w otoczeniu swoich sług czuje się bezpiecznym jak dziecko w łonie matki...

-   Prawdę mówisz, wasza cześć - odparł urzędnik - że bogowie udzielili mi cudnego daru jasnowidzenia.

-  Otóż to - ciągnął Hiram - dzięki nadprzyrodzonym zaletom swoim odgadłeś już zapewne, że świątynia Astoreth wyznaczy ci dwadzieścia talentów, jeżeli złapiesz tego nędznika, który ośmiela się przybierać postawę księcia, pana naszego. Nadto zaś w każdym razie świątynia ofiaruje ci dziesięć talentów, jeżeli wieść o podobieństwie nędznego Lykona do następcy nie rozgłosi się po Egipcie. Rzecz to bowiem gorsząca i nieprzystojna, ażeby zwykły śmiertelnik przypominał obliczem swoim osoby, które od bogów pochodzą.

 

Niech więc to, co słyszysz o nędznym Lykonie, i cała nasza gonitwa za bezbożnikiem nie wyjdzie poza serca nasze.

-   Rozumiem - odparł urzędnik. - Może się bowiem trafić, że taki zbrodniarz straci życie, zanim oddamy go sądowi...

-   Powiedziałeś - rzekł Hiram ściskając go za rękę. Wszelka zaś pomoc, jakiej zażądasz od Fenicjan, będzie ci udzielona.

Rozstali się jak dwaj przyjaciele polujący na grubego zwierza, którzy wiedzą, że nie o to chodzi: czyj oszczep trafi, lecz ażeby zdobycz była dobrze trafiona i nie wpadła w cudze ręce. Po kilku dniach Ramzes znowu odwiedził Kamę, lecz znalazł ją w stanie, który graniczył z obłędem. Kryła się w najciaśniejszej izbie swego pałacu, głodna, nie czesana, nawet nie myta, i wydawała najsprzeczniejsze rozkazy swojej służbie. Raz kazała się zgromadzać wszystkim, drugi raz wypędzała wszystkich od siebie. W nocy wołała do siebie wartę żołnierską, a po

chwili uciekła od żołnierzy na strych krzycząc, że ją chcą zabić.

Wobec takich postępków z duszy księcia zniknęła miłość, a zostało tylko uczucie wielkie- go kłopotu. Schwycił się za głowę, gdy rządca pałacu i oficer opowiedzieli mu o tych dzi- wach, i szepnął:

-   Zaprawdę, źle uczyniłem odbierając tę kobietę jej bogini. Gdyż tylko bogini mogła cier- pliwie znosić jej kaprysy!...

Mimo to poszedł do Kamy i znalazł ją mizerną, potarganą i drżącą.

-   Biada mi!... - zawołała. - Żyję między samymi wrogami. Moja szatna chce mnie otruć, a fryzjerka nabawić jakiej ciężkiej choroby... Żołnierze tylko czekają okazji, ażeby w mej piersi utopić włócznie i miecze, a w kuchni, jestem pewna, że zamiast potraw, gotują się czarodziej- skie zioła... Wszyscy dybią na moje życie...

-  Kamo... - przerwał książę.

-  Nie nazywaj mnie tak!... - szepnęła przerażona - bo mi to nieszczęście przyniesie...

-  Ale skąd ci te myśli przychodzą do głowy?...


-  Skąd?... Czy sądzisz, że w dzień nie widuję obcych ludzi, którzy ukazują się pod pałacem i znikają, nim zdołam zawołać na służbę?... A w nocy czy nie słyszę szeptów za ścianą?...

-  Zdaje ci się.

-   Przeklęci!... przeklęci!... - zawołała z płaczem. - Wszyscy mówicie, że mi się zdaje... A przecież onegdaj jakaś zbrodnicza ręka podrzuciła mi do sypialni welon, który nosiłam pół dnia, zanim poznałam, że to nie mój... żem nigdy nie miała takiego...

-  Gdzież ten welon? - spytał już zaniepokojony książę.

-  Spaliłam go, alem go pierwej pokazała moim służebnicom.

-  Więc choćby był nie twój, cóż ci się stało?

-    Jeszcze nic. Ale gdybym tę szmatę przez parę dni potrzymała w domu, z pewnością otrułabym się, albo zapadłabym w nieleczącą się chorobę... Znam Azjatów i ich sposoby!...

Znudzony i zirytowany książę opuścił ją czym prędzej, pomimo błagań, aby został. Gdy jednak spytał służbę o ów welon, szatna przyznała, że to nie był welon Kamy, ale został pod- rzucony przez kogoś.

Następca kazał podwoić warty w pałacu i dokoła pałacu i zdesperowany wracał do swego mieszkania.

„Nigdy bym nie uwierzył - myślał - że jedna słaba kobieta może narobić tyle zamętu!...

Cztery świeżo złapane hieny nie dorównają w niespokojności tej Fenicjance!...”

U siebie znalazł książę Tutmozisa, który właśnie przyjechał z Memfis, ledwie miał czas wykąpać się i przebrać po podróży.

-   Co mi powiesz? - spytał książę ulubieńca odgadując, że nie przywiózł dobrych nowin. - Widziałeś jego świątobliwość?

-  Widziałem słonecznego boga Egiptu - odparł Tutmozis - a oto, co mi rzekł...

-  Mów - wtrącił następca.

-  Tak mówił pan nasz - ciągnął Tutmozis złożywszy ręce na piersiach i schyliwszy głowę. - Tak mówi pan. Przez trzydzieści cztery lata prowadziłem ciężki wóz Egiptu i tak jestem zmę- czony, że już tęsknię do moich wielkich przodków, którzy zamieszkują kraj zachodni. Nieba- wem opuszczę tę ziemię, a wówczas syn mój Ramzes zasiądzie na tronie i czynić będzie z państwem to, co mu podyktuje mądrość...

-  Tak powiedział mój świątobliwy ojciec?

-   To są jego słowa wiernie powtórzone - odparł Tutmozis. Po kilka razy wyraźnie mówił mi pan, że nie zostawia ci żadnych rozkazów na przyszłość, abyś mógł rządzić Egiptem, jak sam zechcesz...

-   O święty!... Czyliż jego niemoc jest naprawdę tak ciężką?... Dlaczego nie pozwala mi przyjechać do siebie?... - pytał rozżalony książę.

-  Musisz być tu, bo tu możesz się przydać.

-  A traktat z Asyrią?... - zapytał następca.

-  Jest zawarty w tym sensie, że Asyria może bez przeszkód z naszej strony prowadzić woj- nę na wschodzie i północy. Ale sprawa Fenicji została w zawieszeniu, dopóki ty nie wstąpisz na tron...

-  O błogosławiony!... o święty władco!... - wołał książę. - Od jak strasznej uchroniłeś mnie spuścizny...

-   Fenicja więc zostaje w zawieszeniu - prawił Tutmozis. - Lecz obok tego stała się niedo- bra rzecz, bo jego świątobliwość, aby dać dowód Asyrii, że nie będzie jej przeszkadzać w wojnie z ludami północnymi, rozkazał zmniejszyć naszą armię o dwadzieścia tysięcy wojsk najemnych...

-  Co powiedziałeś?... - wykrzyknął zdumiony następca. Tutmozis chwiał głową na znak smutku.

-  Prawdę mówię - rzekł i już nawet rozpuszczono cztery libijskie pułki...


-  Ależ to szaleństwo!... - prawie zawył następca łamiąc ręce. - Po co my się tak osłabiamy i gdzie pójdą ci ludzie?...

-   Otóż to, że już poszli na Pustynię Libijską i albo napadną Libijczyków, co nam narobi kłopotów, albo połączą się z nimi i razem uderzą na nasze zachodnie granice...

-  Nic o tym nie słyszałem!... Co oni porobili?... i kiedy to zrobili?... Żadna wieść do nas nie doszła... - wołał książę.

-   Bo rozpuszczeni najemnicy poszli pustynią od Memfisu, a Herhor zabronił mówić o tym komukolwiek...

-  Więc nawet Mefres i Mentezufis nie wiedzą o tym?... - spytał namiestnik.

-  Oni wiedzą - odparł Tutmozis.

-   Oni wiedzą, a ja nic!... Książę nagle uspokoił się, ale pobladł, a na jego młodym obliczu odmalowała się straszna nienawiść. Schwycił za obie ręce swego powiernika i mocno ściska- jąc je szeptał:

-    Słuchaj... Na święte głowy mego ojca i matki... na pamięć Ramzesa Wielkiego... na wszystkich bogów, jeżeli jacy są, przysięgam, że gdy - za moich rządów - kapłani nie ugną się przed moją wolą, zgniotę ich...

Tutmozis słuchał przerażony.

-  Ja albo oni!... - zakończył książę. - Egipt nie może mieć dwu panów...

-  I zwykle miewał tylko jednego: faraona - wtrącił powiernik.

-  Zatem będziesz mi wierny?...

-  Ja, cała szlachta i wojsko, przysięgam ci!...

-   Dosyć - zakończył następca. - Niechże sobie teraz uwalniają najemne pułki... niech pod- pisują traktaty... niech kryją się przede mną jak nietoperze i niech oszukują nas wszystkich. Ale przyjdzie czas...

A teraz, Tutmozisie, odpocznij po podróży i bądź u mnie na uczcie dziś wieczór... Ci lu- dzie tak mnie spętali, że mogę tylko bawić się... Więc będę się bawił... Ale kiedyś pokażę im, kto jest władcą Egiptu: oni czy ja...

Od tego dnia znowu zaczęły się uczty. Książę jakby wstydząc się wojska nie odbywał z nim ćwiczeń. Natomiast pałac jego roił się szlachtą, oficerami, sztukmistrzami i śpiewaczka- mi, a po nocach odbywały się wielkie orgie, wśród których dźwięki arf mięszały się z wrza- skami pijanych biesiadników i spazmatycznym śmiechem kobiet.

Na jedną z tych uczt Ramzes zaprosił Kamę, ale odmówiła. Książę obraził się na nią, co spostrzegłszy Tutmozis rzekł:

-  Mówiono mi, panie, że Sara straciła twoje łaski?

-   Nie wspominaj mi o tej Żydówce - odparł następca. - Wszak chyba wiesz, co zrobiła z moim synem?

-   Wiem - mówił ulubieniec - ale zdaje mi się, że stało się to nie z jej winy. Słyszałem w Memfis, że czcigodna matka twoja, pani Nikotris, i dostojny minister Herhor uczynili syna twego Żydem w tym celu, aby kiedyś panował nad Izraelitami...

-  Ależ Izraelici nie mają króla tylko kapłanów i sędziów!... - przerwał książę.

-  Nie mają, lecz chcą mieć. Im także obmierzły rządy kapłańskie. Następca pogardliwie machnął ręką.

-  Woźnica jego świątobliwości - odparł - znaczy więcej niźli wszyscy królowie, a tym bar- dziej jakiś tam król izraelski, którego jeszcze nie ma...

-  W każdym razie wina Sary nie jest tak wielką - wtrącił Tutmozis.

-  Toteż wiedz, że kiedyś zapłacę i kapłanom.

-   W tym wypadku i oni nie są zbyt winni. Na przykład dostojny Herhor uczynił tak pra- gnąc zwiększyć sławę i potęgę twojej dynastii. Zresztą działał z wiedzą pani Nikotris...

-   A Mefres po co mięsza się do moich spraw?... - spytał książę. - Przecie on chyba powi- nien pilnować tylko świątyni, a nie wpływać na losy faraonowego potomstwa...


-   Mefres jest starcem, który już zaczyna dziwaczeć. Cały dwór jego świątobliwości drwi dziś z Mefresa z powodu jego praktyk, o których ja sam nic nie wiedziałem, choć prawie co dzień widywałem i widuję świętego męża...

-  A to ciekawe... Cóż on robi?...

-  Po kilka razy na dobę - odparł Tutmozis - odprawia solenne nabożeństwa w najtajemniej- szej części świątyni i nakazuje swoim kapłanom, aby uważali: czy bogowie nie podnoszą go w powietrze podczas modlitwy?...

-   Cha!... cha!... cha!... - zaśmiał się następca. - I to wszystko dzieje się tu, w Pi-Bast, pod naszym okiem, a ja nic nie wiem...

-  Tajemnica kapłańska...

-   Tajemnica, o której mówią wszyscy w Memfisie!... Cha... cha... cha!... W cyrku widzia- łem chaldejskiego kuglarza, który unosił się w powietrzu...

-  I ja widziałem - wtrącił Tutmozis - ale to była sztuka. Tymczasem Mefres chce naprawdę wznieść się nad ziemię na skrzydłach swej pobożności...

-  Niesłychane błazeństwo!... - mówił książę. - Cóż na to inni kapłani?

-   Podobno w świętych papyrusach są wzmianki, że dawnymi czasy bywali u nas prorocy posiadający dar wznoszenia się w powietrze, więc kapłanów nie dziwią chęci Mefresa. A że, jak ci wiadomo, u nas podwładni widzą to, co podoba się zwierzchnikom, więc niektórzy święci mężowie twierdzą, że Mefres naprawdę podnosi się w czasie modlitwy na grubość paru palców nad ziemię...

-  Cha!... cha!... cha!... I tą wielką tajemnicą bawi się cały dwór, a my tu jak chłopi albo ko- pacze nawet nie domyślamy się cudów sprawianych pod naszym bokiem... Nędzna dola na- stępcy egipskiego tronu!... - śmiał się książę.

Gdy się zaś uspokoił, na powtórną prośbę Tutmozisa rozkazał: przenieść Sarę z dzieckiem z izby czeladniej do pałacyku, który w pierwszych dniach zajmowała Kama.

Służba następcy była zachwycona tym rozporządzeniem pana, a wszystkie służebne, nie- wolnice i nawet pisarze odprowadzili Sarę do nowej siedziby z muzyką i okrzykami radości.

Fenicjanka usłyszawszy hałas spytała o przyczynę. A gdy jej odpowiedziano, że Sara wró- ciła już do łask następcy i że z domu niewolnic znowu przeniosła się do pałacu, rozwścieczo- na eks-kapłanka wezwała do siebie Ramzesa.

Książę przyszedł.

-   Więc tak poczynasz sobie ze mną?... wrzasnęła nie panująca nad sobą Kama. - Więc to tak?... Obiecałeś mi, że będę pierwszą twoją kobietą, lecz zanim księżyc obiegł połowę nieba, złamałeś przyrzeczenie?... Może myślisz, że zemsta Astoreth pada tylko na kapłanki, a nie dosięga książąt?...

-   Powiedz twojej Astoreth - odparł spokojnie następca - aby nigdy nie groziła książętom, bo i ona pójdzie do izby czeladniej.

-   Rozumiem - wołała Kama. - Ja pójdę do czeladzi, może nawet do więzienia, a ty przez ten czas będziesz spędzał noce u swojej Żydówki!... Za to, żem dla ciebie wyparła się bo- gów... ściągnęła na moją głowę przekleństwo... Za to, że nie mam godziny spokojnej, że zmarnowałam dla ciebie młodość, życie, nawet duszę, ty tak mi płacisz...

Książę przyznał w sercu, że istotnie Kama wiele poświęciła dla niego; i uczuł skruchę.

-  Nie byłem i nie będę u Sary - odparł. - Ale co tobie szkodzi, że nieszczęśliwa kobieta od- zyska wygody i będzie mogła wykarmić swoje dziecko?

Fenicjanka zatrzęsła się. Podniosła w górę zaciśnięte pięści, włosy jej najeżyły się, a w oczach zapłonął brudny ogień nienawiści.

-   Także mi odpowiadasz?... Żydówka jest nieszczęśliwą, boś ją wygnał z pałacu, a ja mu- szę być zadowolona, chociaż bogowie wygnali mnie ze wszystkich swoich świątyń... A dusza moja... dusza kapłanki tonącej we łzach i obawie czyliż nie znaczy więcej u ciebie aniżeli ten żydowski pomiot, to dziecko, które... oby już nie żyło... oby go...


-  Milcz!... - krzyknął książę zamykając jej usta. Cofnęła się wylękniona.

-  Więc nie wolno nawet skarżyć się na moją nędzę?... - spytała. - Lecz jeżeli aż tak dbasz o to dziecko, po cóż wykradłeś mnie ze świątyni, dlaczego obiecywałeś, że będę u ciebie pierw- szą kobietą?...

Strzeż się - znowu podniosła głos - ażeby Egipt poznawszy moją dolę nie nazwał cię wia- rołomcą.

Książę kręcił głową i uśmiechał się. Wreszcie usiadł i rzekł:

-  Zaiste mój nauczyciel miał słuszność ostrzegając mnie przed kobietami. Jesteście jak doj- rzała brzoskwinia w oczach człowieka, któremu język wysuszyło pragnienie... Lecz tylko na pozór... Bo biada głupcowi, który ośmieli się rozgryźć ten piękny owoc: zamiast chłodzącej słodyczy, znajdzie gniazdo os, które poranią mu nie tylko wargi, ale i serce.

-    Już narzekasz?... Nawet tego nie oszczędzasz mi wstydu?... Za to, żem ci poświęciła godność kapłanki i cnotę!...

Następca ciągle trząsł głową i uśmiechał się.

-   Nigdy bym nie myślał - rzekł po chwili - ażeby sprawdziła się bajka opowiadana przez chłopów zabierających się do snu. Ale dziś widzę, że tak jest. Posłuchaj więc, Kamo, a może zastanowisz się i nie zmusisz mnie do cofnięcia życzliwości, jaką mam dla ciebie...

-   Jemu się chce teraz bajki opowiadać!... - odparła z goryczą kapłanka. - Jużeś mi jedną mówił i dobrzem wyszła usłuchawszy jej...

-  Ta z pewnością wyjdzie ci na pożytek, byleś ją chciała zrozumieć.

-  Będzie w niej co o żydowskich bachorach?...

-  I o kapłankach, tylko uważnie posłuchaj:

Działo się to już dawno, w tym samym mieście Pi-Bast. Pewnego dnia książę Satni na pla- cu przed świątynią Ptah zobaczył bardzo piękną kobietę. Była ona piękniejszą od wszystkich, jakie dotychczas spotykał, a co więcej, miała na sobie dużo złota.

Księciu ogromnie podobała się ta osoba. Dowiedział się, co 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kawał książki

  szybko wyjął złoty amulet, który nosił na piersiach, i szepnął: -    Ucieknijcie, złe słowa na pustynią... Oddalcie się i nie róbcie szkody sprawiedliwym!... Co też wygaduje wasza dostojność!... - rzekł głośniej, tonem wyrzutu. -    Dostojny Mefres mówi prawdę - odezwał się Mentezufis. Głowa by cię zabolała i żołą- dek, gdyby ludzkie wargi mogły powtórzyć bluźnierstwa, jakie dziś usłyszeliśmy od tego młodzieniaszka. -   Nie żartuj, proroku - oburzył się arcykapłan Sem. - Prędzej uwierzyłbym, że woda płonie, a powietrze gasi, aniżeli w to, że Ramzes dopuszcza się bluźnierstw... -   Robił to niby po pijanemu - wtrącił złośliwie Mefres. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Givea

Pisarskie koło

 , niech przyjdzie do mego domu, gdzie wszystko będzie przygotowane, i nasza znajomość nie narazi mnie na plotki kumoszek z całej ulicy.” Poszedł tedy książę Satni za panną Tbubui na górne piętro do jej pokojów, których ściany były wyłożone lapisem lazuli tudzież bladozielonawą emalią. Było tam wiele łóżek pokrytych królewskim płótnem i niemało jednonożnych stolików zastawionych złotymi pucharami. Je- den z pucharów napełniono winem i podano go księciu, a Tbubui rzekła: „Bądź łaskaw, napij się”. Na co książę odparł: „Wiesz przecie, że nie przyszedłem na wino.” Niemniej jednak za- siedli do uczty, podczas której Tbubui miała na sobie długą, nieprzezroczystą szatę, zapiętą pod szyję. Gdy zaś odurzony książę chciał ją pocałować, odsunęła go i odparła: Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky